loader image
Od ponad 3 lat, po tym jak umarła moja ukochana Koko, zajmuję się studiowaniem żałoby. Z wielu powodów to bliski mi temat, którym fascynacja rozpoczęła się od obserwacji własnych doświadczeń. Piszę o nim książkę. O żałobie po zwierzętach i zwierzętach bezżałobnych. A tymczasem pragnę przypomnieć tekst, który stworzyłam w październiku 2020 r., będąc w centrum żałoby po Koko. Jest to mój najbardziej osobisty wpis na blogu. Po jego opublikowaniu dostałam setki wiadomości od wielu osób, także takich, które nie przyznają się publicznie do swoich uczuć. Okazał się ważny.

Październik 2020 r.

Umarła. Moja ukochana Koko. W poniedziałek 31 sierpnia. Przytulona, odprowadzana moimi słowami i łzami. Była najdzielniejsza, pokonała ostre zapalenie trzustki, ale wątroba nie wytrzymała. Wszystkie dni września były bez niej. Pierwszy pełen miesiąc minął. Nowy, inny, nieodwracalny. Jestem w żałobie i praktykuję swoje prawo do niej.

Dla mnie oznacza prawo do zatrzymania się w smutku, rozpaczy, tęsknocie, bólu po ukochanej istocie, która była najbliższym członkiem mojej rodziny. Przeżywania wściekłości. Do zatrzymania się tak, jak ja tego potrzebuję, niezależnie do kulturowych schematów, społecznych oczekiwań, czy naprawdę szczerze wypowiadanych rad. Dlatego od tamtego czasu nie blogowałam.

Nie miałam siły reagować na bieżące zdarzenia, bo miało miejsce to jedno graniczne, wymagające bezwarunkowej przestrzeni: śmierć najbliższej istoty.

Pisałam za to dziennik żałobny („Moje zwykle zadbane dłonie nie są piękne. Mam obdarte skórki z napięcia. Jestem obolałym człowiekiem po stracie ukochanej istoty. Obolałym do kości” – oto fragment z 3 września). Wąchałam pozostałe po niej kłaczki, wpadałam w płacz, czekałam na nią, chodziłam na spacery w naszym lesie. Zwijałam się w bólu i rozkurczałam w obojętności. Czasem czułam dojmujący, wręcz kłujący w brzuchu brak, czasem zaś jej spokojną, osadzoną obecność w moim sercu. Umiem zebrać się w sobie, otrzepać, ruszyć do boju. Ale pomyślałam sobie, że o nieeee, nie tym razem. To jest mój czas żałoby.

Kuszlewicz w imieniu - platforma edukacyjna o prawach zwierząt i przyrody

Czas żałoby

Ktoś na instagramie napisał pod zdjęciem Koko „świat poczeka, pożegnanie nie”.

Mam dużo refleksji o stracie i odchodzeniu, zwłaszcza w kontekście utraty bliskiej istoty, która jest innego gatunku niż ludzki.

Polska jest w ogóle krajem, gdzie mało mówi się o śmierci. Tak, jakby to się nie wydarzało, a przecież dzieje się ciągle.

Mamy szybko odżałować i wrócić do normy. Jeszcze szybciej, gdy żałoba dotyczy zwierzęcia. Jakże zresztą rzadko słyszy się w tym kontekście słowo „żałoba”. Raczej „umarł mi pies”.

Ale – mnie nie umarł pies, tylko najbliższy członek rodziny. Przecież nie mówi się, gdy umrze nam matka, brat, partner: „umarł mi człowiek”. Mam wrażenie, że w tym „umarł mi pies” zaszyte jest jakieś zgeneralizowanie, ograniczenie wymiaru indywidualnej straty dotyczącej niepowtarzalnej istoty i relacji, która była unikalna i w takim wymiarze już nigdy nie zaistnieje.

I nie, nie traktowałam jej jak członka rodziny. Ona była moją rodziną.

Rodzina bowiem nie musi być monolitem gatunkowym. Przeżywanie żałoby nie jest zaś przypisane tylko do straty drugiego człowieka. Gdy odchodzi bliski pies, kot czy inne zwierzę, ból także może być dojmujący. Kluczem bowiem jest relacja, a nie przynależność gatunkowa.

Wielokrotne pożegnanie

Sądzę, że nie można postrzegać śmierci ukochanego zwierzęcia jako punktu. W poniedziałek się wydarzyła, a we wtorek do pracy. Często ten punkt to część procesu, poprzedzonego, jak u nas, chorobą, choć nagłą to wyczerpującą podczas 11 dni walki o jej życie, który trwa następnie długo po samym akcie fizycznego odejścia. Zostałam bowiem z cierpieniem i tęsknotą. Z pytaniami, czy mogłam coś zrobić wcześniej? Z wykończeniem fizycznym, gdy przez te 11 dni jeździłam każdego dnia do szpitala, w którym była (codziennie 150 km, czasem dwa razy dziennie). Z pustką. Z tym, że wszystko mi o niej przypomina.

Z jej oczami, które patrzyły na mnie, gdy zostawiałam ją podłączoną do kroplówki w klatce (!) i odjeżdżałam, choć tak bardzo czułam jej samotność. Ze stanem na wyparciu, w którym wciąż wydaje mi się dużo bardziej oczywiste, że zaraz otworzą się drzwi i usłyszę, jak drepcze do mnie, niż to że jej nie ma. Z tym, że czasem szukam palcami jej łapek.

Mój organizm intuicyjnie szuka jej żywej, nieobecność jest sztuczna.

Wewnętrzna walka. To wszystko się dzieje i jestem przekonana, że mamy prawo mieć czas, by to przeżyć.

Kuszlewicz w imieniu - platforma edukacyjna o prawach zwierząt i przyrody

Czytałam niedawno wywiad z Marią Janion. Opisywała, jak się czuje po śmierci swojej najdroższej przyjaciółki, prof. Marii Żmigrodzkiej:

„Jest we mnie jednocześnie ukojenie, ponieważ mam ją w sobie, i rozpacz, gdy pamięć się rozmywa, rozprasza”.

We mnie też. I z pewnością i w innych, którzy przechodzą to nieustanne pożegnanie, odnawiające się, wymagające codziennej pracy, by się żegnać, ale nie stracić zupełnie.

Do tego nie nadają się czasowniki w trybie dokonanym, żadne ostateczne sformułowania, mimo, że przecież sprawa dotyczy kwestii bardzo ostatecznej.

To ciągłe balansowanie pomiędzy byciem blisko umarłej, a byciem blisko żywych.

Towarzyszenie w odchodzeniu

Myślę także dużo o towarzyszeniu w odchodzeniu bliskiej istocie. O tych chwilach, gdy wciąż jakieś przebłyski nadziei walczą z pytaniem „czy to już? Czy już mam pozwolić jej odejść?”. U nas było tak niemal do końca, bo ona cały czas walczyła, a lekarze zostawiali jeszcze nadzieję. Ostatnie kilkanaście godzin spędziłyśmy razem, bez przerwy. Weszłam do niej do szpitala o ok. 15 i byłam z nią do 7 rano następnego dnia. To był czas ogromnej miłości. Gdy już raczej wiadomo, że się nie uda, ale ona wciąż pokazuje, że jeszcze nie. Uważam, że to są godziny, które warto wykorzystać.

Nie decydować o eutanazji przedwcześnie, ale też nie pozwolić jej cierpieć.

Uszanować jej prawo do życia, do odchodzenia i do pożegnania się. Zabezpieczyć przed bólem i pozwolić się sobą wzajemnie cieszyć, już bez rozłąki, w poczuciu bezpieczeństwa.

Te kilkanaście godzin to czas wspólnego leżenia, przytulania, merdania ogonem na każde moje słowo, dawania mi całusów w nos. A potem wzięcia jej na ręce, najczulej jak się da, wiedząc, że to już. Wiedząc sobą, wiedząc od niej i co bardzo dla mnie ważne – mając potwierdzenie lekarza. Dalej już nie możemy iść razem. Pora odejść. To najtrudniejsze chwile, jakich można doświadczyć. Graniczne, ale też głębokie.

Eutanazję uważam za dobrodziejstwo, bo cierpienie nie uszlachetnia wbrew temu, co się nam wmawia.

Gdy jednak dotyczy ona innego zwierzęcia niż człowiek, fakty są takie, że podejmujemy decyzję za tę istotę. Trzeba ogromnej uważności i bliskości, porozumienia. W tej całej rozpaczy i trudach, cieszę się, że pozwoliłam sobie tego tak świadomie doświadczyć i być z nią cały ten czas. Iść za tym, co pokazuje.

(Nie)widzialność tematu

Po co to piszę? Bo chcę wyrazić publicznie, że strata bliskiej istoty to bardzo poważna sytuacja. Zwłaszcza, gdy poprzedzona jest walką o wyleczenie (pochłaniającą psychicznie, fizycznie i… finansowo). Człowiek pozostaje potem w żałobie, wymęczony.

Żałoba po bliskim zwierzęciu jest pełnoprawna i wymaga przestrzeni.

Chcę, byśmy jako społeczeństwo zauważyli ten moment i z należytą powagą się do niego odnosili, a także, byśmy robili przestrzeń osobie w żałobie. Gdybym pracowała na etat, musiałabym po tym, jak towarzyszyłam Koko w odchodzeniu, pójść do pracy na ósmą, czy dziewiątą. Ewentualnie wzięłabym urlop na żądanie, ale systemowo moja strata i mój czas żałoby pozostałyby niewidzialne. A przecież ja potrzebowałam (i wciąż potrzebuję) spokoju i czasu.

Moim wpisem chcę zatem zrobić miejsce dla tego tematu w debacie publicznej. Dla wszystkich poranionych, obolałych ludzi, którzy towarzyszą swoim bliskim istotom w odchodzeniu.

Bądźcie dla siebie tak cierpliwi i opiekuńczy, jak dla zwierząt, które kochaliście. Ja się tego uczę.

I powoli wracam do pisania, w swoim tempie. Kto wie, może kiedyś opublikuję swój dziennik żałobny. Nie jest tak gładki jak ten wpis.

Ps. Napisałam powyższy tekst 2 tygodnie temu, ale nie miałam jeszcze siły, by go opublikować. To właśnie jest żałoba.

Epilog 1 listopada 2023 r.

Minęły ponad 3 lata. Serce mam wciąż złamane, choć już raczej w ciszy. Pożegnanie to proces. Pamiętam moment, gdy jej kłaczek przestał nią pachnieć. Traci się wiele razy, odejście nie jest wcale aktem jednej czynności. A ja wciąż umiem z siebie poczuć jej zapach, ze środka mojej pamięci – myślę, że to właśnie w tym punkcie zapisana jest miłość. Choć kiedyś i do tego wspomnienia przestanę mieć dostęp. Bo traci się najbliższych po kawałku, latami. Myślę, że dużo zależy od sytuacji. Ta nagła choroba i walka były bardzo trudne i pozostawiły mnie z szeregiem pytań bez odpowiedzi na zawsze.

Śmierć Koko nie jest moim jedynym doświadczeniem śmierci bliskiej rodziny. Przed Koko towarzyszyłam w umieraniu innym zwierzętom, a także mojemu ojcu i dziadkowi, umarło lub zginęło również kilka innych osób z mojego bliskiego otoczenia. Ale to właśnie jej odejście uruchomiło całą, pełną przestrzeń na przeżywanie. I jestem sobie i Koko za to wdzięczna. Myślę, że ta bliskość i szczerość relacji pozwoliła mi tak prostolinijnie być w tym, co ważne. Jedyne, czego jestem pewna to, że zostaje miłość.

Jednocześnie studia nad własną żałobą doprowadziły do miejsca, w którym myślę o zwierzętach bezżałobnych. W każdej minucie zabijanych jest na świecie 2638 świń i 625 krów. Każdej doby miliony żywych, czujących istot, po których prawie nikt nie płacze, umierają w przerażaniu i upokorzeniu. Podwójna niewidzialność ich życia, bo także ich śmierć nic nie znaczy.

Czasem mam wrażenie, że wyją one we mnie wszystkie na raz.

Zdjęcie: archiwum własne

Karolina Kuszlewicz

Nazywam się Karolina Kuszlewicz – z zawodu jestem adwokatką, od 10 lat pracującą na rzecz praw zwierząt i przyrody. Moja działalność społeczna wykracza jednak znacznie poza ramy zawodowe i właśnie jej poświęcony jest projekt ‘w imieniu’. Wykorzystuję swój głos, by służyć zwierzętom. Czynię to z pełną pokorą – jako jedynie pośredniczka w tej międzygatunkowej sprawie.

Ten artykuł mogłam przygotować dzięki wsparciu matronek i patronów

Wspieraj na Patronite🡪

Przeczytaj także

Przeglądaj po tematach

Karolina Kuszlewicz

Dziękuję moim matronkom i patronom

To dzięki Wam mogę stworzyć platformę edukacyjną o prawach zwierząt i przyrody. Łatwo dostępną dla każdej osoby w Polsce.

Chcę, by wiedza, którą zdobywam każdego dnia, dawała wzmocnienie kolejnym osobom. Wierzę, że wspólnie mamy moc czynienia zmiany!

Tworzymy sieć 'w imieniu'

rozciągniętą w całej Polsce. Chcę, by każda osoba, której zależy na prawach zwierząt i przyrody, znalazła tu wsparcie merytoryczne oraz poczucie solidarności.

Codzienność

W tym miejscu znajdziecie wszystko, co dotyczy obowiązującego aktualnie prawa. Przepisy, interpretacje, poradniki, wzory pism, obywatelskie narzędzia zmiany. Szczególnie cenne dla osób, które zajmują się bieżącą pracą dla zwierząt i przyrody, zwłaszcza przedstawicieli/ek organizacji społecznych.

W sądach

W tym miejscu znajdziecie omówienie najważniejszych dla zwierząt i przyrody orzeczeń sądowych. Będą Was wspierać w podejmowaniu decyzji i argumentacji na rzecz zwierząt i przyrody. Wyroki sądów w Polsce nie są źródłami prawa, ale wyznaczają standardy jego rozumienia, co w naszych sprawach jest bardzo istotne.

Poza schematem

W tym miejscu znajdziecie "coś więcej". Wpisy o przyszłości, nowych (nie)możliwych modelach prawa dla zwierząt i przyrody, lukach, które należy wypełnić i pomysłach, jak to zrobić, inspirujących książkach i o tym, czego możemy uczyć się od innych państw, a także czego od nas można się uczyć (są takie rzeczy!). Czasem też o ochronie przed wypaleniem i nadziei.

Podkast adwokatki o ochronie praw zwierząt i przyrody. Z wrażliwością w sercu i paragrafami w głowie. Dla ludzi, którym zależy. O sprawiedliwości dla zwierząt, stawaniu w ich obronie, a czasem walce. O ciemnych i jasnych jej stronach.